Powszechny dostęp do Internetu zaowocował katastrofalnym spadkiem poziomu intelektualnego przeciętnego dyskutanta w sieci. Dodatkowo Internet stał się wskutek tego umasowienia dostępu środkiem kontroli świadomości społeczeństwa – oraz polem walki ideologicznej i (dez)informacyjnej rozmaitych służb i organizacji wywodzących się z różnych państw. Samotny antysystemowy publicysta, pozwalający na komentowanie swoich tekstów stoi wobec kilku zagrożeń:
1. dyskusję pod jego tekstami opanują dysponujący przewagą liczebną i większą ilością wolnego czasu ćwierćinteligenci (tu zaliczają się również osoby z religijnie indukowanym upośledzeniem zdolności poznawczych) i zniechęcą swoim bełkotem komentatorów mających coś do powiedzenia,
2. dyskusję pod jego tekstami opanują dysponujący przewagą liczebną i większą ilością opłaconego czasu agenci i aktywiści, pozujący na ćwierćinteligentów by zniechęcić swoim bełkotem komentatorów mających coś do powiedzenia (niewielu zdrowych na umyśle ludzi lubi się udzielać w dyskusjach obłąkańców),
3. dyskusję pod jego tekstami opanują dysponujący przewagą liczebną i większą ilością opłaconego czasu agenci i aktywiści, którzy pseudoargumentacją „zakwestionują” przekaz autora, a następnie wytworzą sztuczny tłum, by wytworzyć iluzję, że „zbiorowy konsensus” w społeczeństwie jest w omawianych kwestiach inny niż w przekazie autora.
Użeranie się z ćwierćinteligentami i pozującą na takich agenturą pozbawi autora czasu na pisanie kolejnych tekstów, więc efektywnie uciszy go w debacie publicznej. Jeśli ktoś ma życie przed sobą i ochotę na polemiczne zabawy z agenturą i kalekami intelektualnymi, może przyjemnie spędzić w ten sposób wiele lat nim się opamięta. Jeśli ktoś musi z coraz większym niepokojem liczyć ile jeszcze zdąży zrobić, nie będzie wchodził w przepychanki z ćwierćinteligentami i agenturą – i wykorzysta narzędzia do eliminowania niepożądanych komentarzy i komentatorów, dostarczone przez twórców różnych platform blogerskich, zgodnie z przeznaczeniem.
Sądzę, że powyższe parę uwag może rzucić nieco światła na pewne kwestie rozmaitym osobom stawiającym pierwsze kroki w bagienku „społecznych publicystów” („blogerów”). A co poniektórym niezbyt utalentowanym polemistom wyjaśni krzywdzące ograniczenie wolności którego doznali.